Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility Wywiad z lamusa z prof. dr hab. Jackiem Michalskim | Wydział Leśny i Technologii Drewna

Wywiad z lamusa z prof. dr hab. Jackiem Michalskim

Przegląd Leśniczy – Kwiecień 1995 r

Co skłoniło Pana Profesora do studiowania leśnictwa i później do pozostania na Wydziale Leśnym?

Zupełny przypadek. W mojej rodzinie bowiem byli sami prawnicy i lekarze, natomiast mój stryjeczny brat był asystentem w „botanice leśnej” u prof. Steckiego i ja, po zaniechaniu studiów na Akademii Górniczej w Krakowie ( na którą zdałem po ukończeniu technikum hutniczego) przeniosłem się na leśnictwo. Moje wcześniejsze kontakty z lasem i drewnem mogę wydać się dość prozaiczne, gdyż w 1944 r. przeniosłem się (a raczej uciekłem przed Gestapo) z Krakowa do Jarosławia i pracowałem na utrzymania rodziny rąbiąc drewno.

Jak wyglądały wtedy studia na wydziale leśnym?

Studia rozpocząłem w 1947 roku i skończyłem w 1951 r., a następnie na uczelni przeszedłem wszystkie stopnie naukowe od asystenta wolontariusza do profesora, pracując w tej samej katedrze i w tym samym pokoju, przy jednym biurku przez czterdzieści sześć lat. Lata uniwersyteckie wspominam bardzo sympatycznie, zresztą w starszym wieku z reguły wraca się do wspomnień. Nasz rocznik liczył 118 osób, a wcześniejszy ponad 140.

A jak wyglądała Pana Kariera Naukowa?

Wykładali wówczas świetni profesorowie np. prof. Kazimierz Suchecki; był to człowiek o olbrzymiej wiedzy, wywodzący się z Politechniki Lwowskiej. Profesor Ludwig Sitowski – najmłodszy przedwojenny rektor Uniwersytetu, wspaniały zoolog i entomolog, który stworzył podwaliny do walki biologicznej z kornikami; gleboznawca profesor Terlikowski. Dzisiaj takich osobowości już nie ma. To byli ludzie zasłużeni o olbrzymiej wiedzy, którzy nie zamykali się w swojej wąskiej specjalności, wykładali pięknym językiem polskim np.  profesora Jana Sokołowskiego słuchały liczne rzesze studentów i to nie tylko z naszego wydziału, czy doktora Jarosza mającego zajęcia z historii leśnictwa.

Wspaniałym profesorem był Aleksander Kozikowski, który dał mi temat „Korniki Ziemi Kłodzkiej” i wszyscy koledzy się później śmiali ze mnie, że „wariat – takie małe chrząszczyki będzie oznaczał?” Ja jednak je bardzo polubiłem i z korników robiłem pracę magisterską, doktorską oraz habilitacyjną, zresztą za habilitację dostałem pierwszą na Wydziale nagrodę Polskiej Akademii Nauk, co jednak nie przyśpieszyło otrzymania przeze mnie profesury, którą otrzymałem dopiero po 18 latach. Opisałem 9 gatunków korników nowych dla nauki, 2 nowe odmiany, wspólnie z prof. J. Wiśniewskim opisaliśmy nowe gatunki roztoczy. Najważniejsze jest jednak odgadnięcie znaczenia różnych owadów w środowisku leśnym, ich roli w czasie gradacji szkodliwych owadów. Jestem przeciwnikiem łapania owadów w siatki, jako jedynej metody poznawania entomofauny, gdyż od odkrycia kolejnego gatunku, ważniejsze jest poznanie jego funkcji w lesie, w biocenozie.

Czy przez minione czterdzieści lat zaszły jakieś zmiany w biologii tych owadów?

Tak, np. niektóre gatunki, które niegdyś nie miały znaczenia gospodarczego, dzisiaj są poważnymi szkodnikami wtórnymi lasu. Takim kornikiem jest choćby rytownik pospolity, występujący niegdyś tylko i wyłącznie na świerku, wyjątkowo na sośnie, dzisiaj atakuje młodsze klasy wieku drzewostanów sosnowych. Innym chrząszczem jest Xylechinus pilosus, znajdowany niegdyś niemal wyłącznie w podroście, na usychających świerkach, dzisiaj potrafiący atakować strzały od odziomka do wierzchołka dojrzałych świerków.

Ilu magistrantów i doktorantów przeszło przez Pana ręce?

Około 50 magistrantów i kilku doktorantów, spośród których jeden wyjechał do Stanów Zjednoczonych, jednego wyrzuciłem ze stażu, bo się nie nadawał, jeden rozpoczął u mnie doktorat a skończył w Winnipeg w Kanadzie, realizując ten sam temat. Czwarty pracuje na kierowniczym stanowisku we Wrocławiu, piąty w niedługim czasie bronił doktorat. Są wśród moich dyplomantów profesorowie, docenci, doktorzy, nadleśniczowie, nauczyciele w technikach leśnych. Jest to moja największa satysfakcja i radość.

Czy daje się zauważyć jakaś zmiana oblicza naszego Wydziału?

Choć Collegium Cieszkowskich trwa, to jednak zmienili się studenci i zmienili się pracownicy naukowi. Są jednostki wybitne, są roczniki lepsze i gorsze, ale ja jakoś z romantyzmem wspominam tamte pokolenia. Miałem to szczęście, że przez wiele lat byłem delegatem pomocniczych pracowników w radzie wydziału oraz brałem także udział w pracach senatu, tak więc posiadam dużo własnych spostrzeżeń i obraz nie jest raczej pozytywny. Na pewno przejście z Uniwersytetu Poznańskiego do pogardliwie nazwanej jednostki – do „WySRolu” przyczyniło się do obniżenia rangi. Wcześniej mieliśmy bez porównania większe poważanie. Ja rozpocząłem studiować na Wydziale Rolniczo-Leśnym, który w 1949 rozbił się na dwa odrębne wydziały. Później, kiedy nastąpiła zmiana nazwy uczelni na Akademię Rolniczą na pewno przyczyniła się do większego poważania naszej Alma Mater. Jednak to nie jest to co uniwersytet. Byłem studentem, kiedy rozwiązano Koło Leśników i nastał czas marksizmu i leninizmu, o którym nie ma co wspominać. Pamiętam odbywające się w Auli Uniwersyteckiej bale karnawałowe, organizowane przez Koło Leśników, nad którymi protektorat sprawowali często ministrowie leśnictwa a wzięcie w nich udziału było nie lada wyróżnieniem. Studenci chodzili w czapkach „korporantkach” koloru ciemnozielonego z wyszytą literą „L” oraz liśćmi dębu. Także nosili odznaki Koła Leśników. Posiadam pierwszy znaczek, który dostałem jeszcze podczas studiów oraz złotą odznakę, przyznaną mi już później przez studentów, którą sobie bardzo cenię, ponieważ dostałem ją od młodzieży. Ja bardzo lubię studentów, choć może niekiedy jestem zbyt wymagający i nawet „ciężki”, to jednak bardzo chętnie z młodzieżą się spotykam. Myślę, że kiedy już będę na emeryturze to młodsi koledzy będą mnie nadal zapraszać na pogawędki do „Przylesia”.

26 lat temu uczestniczył Pan w wyprawie do tajgi syberyjskiej – czy otarł się Pan o łagry?

Tak. Byłem w pełni lata syberyjskiego w tajdze, uczestnicząc w ekspedycji naukowej organizowanej przez radzieckie ministerstwo leśnictwa. uczestnikiem zostałem przypadkowo, ponieważ wcześniej będąc W Leningradzie na stażu naukowym w tamtejszej akademii leśnej, zostałem przez kierownika katedry entomologii doc. Katajewa poproszony o napisane recenzji do trzech prac kandydackich (odpowiednik doktoratów). Napisałem je a on dotrzymał słowa i w rezultacie dostałem pozwolenie i wyjechałem. Miałem okazje zobaczyć wiele rzeczy, które wcześniej „widzieli” przymusowo wywiezieni Polacy.

W Tajdze spędziłem miesiąc, w pełni lata, które trwa tam bardzo krótko. Tajga to coś wspaniałego i trudno jest o jakieś porównanie: kiedyś stwierdziłem, że najdziksze ostępy Puszczy Białowieskiej są asfaltem w porównaniu z bezdrożami tajgi. To jest w pewnym sensie dżungla północy – las naturalny kryjący w sobie potężne, powalone pnie drzew ukryte w gęstwinie podrostu. Niestety eksploatacja lasu jest tam zupełnie nierozsądna, ponieważ tnie się środkową jej część, zamiast pozyskiwać drewno na jej część, zamiast pozyskiwać drewno na jej część, zamiast pozyskiwać drewno na jej obrzeżach. Widziałem w jednym Leschozie olbrzymie mygły drewna o wysokości naszych wieżowców, stojąc przy nich słychać było żerujące larwy. Tamtejszy dyrektor mówił, że ma do dyspozycji w miesiącu jeden transport kolejowy – ok. 60 wagonów, a plan trzeba wykonać.

Później był Pan Profesor w Kanadzie – jak wypadło porównanie?

Tak, prowadziłem w Polsce temat amerykański i później wizytowałem tamtejsze ośrodki badawcze. Widziałem także tajgę kanadyjską, która jest zupełnie inna. Są to głównie drzewostany liściaste – klony tworzące lite i bezkresne drzewostany. Miałem okazję zobaczyć je jesienią, już po przebarwieniach liści. Po prostu wyglądało to jakby tajga płonęła – wspaniałe kolory od żółtego do bordowego. Jest to zjawisko nie do opisania.

A jak tam pozyskiwano drewno?

Robią to mądrze, gdyż oni ochraniają swoje lasy, poprzez import drewna. I w tym miejscu nasuwa mi się dygresja, że nasi leśnicy powinni więcej zostawiać dla potomności starodrzewi – niech one sobie same, w sposób naturalny, umierają.

Pasją Pana profesora jest myślistwo – zacznijmy jednak od takiego pytania: czy leśnik powinien polować?

Raczej tak, leśnik powinien polować – strzelba jest symbolem tego zawodu.

Kiedy nastąpił pierwszy kontakt Pana ze strzelbą i polowaniem?

Ja zacząłem polować dość późno, bo w 1959 r., choć koledzy mnie namawiali już wcześniej. Żartowałem, że miałem inne młodzieńcze hobby. W myślistwo wciągnął mnie docent Z. Oko, który nawet mi pożyczył pieniądze na pierwszą broń. Było to „mordobijka” – piękna belgijka, która .. kopała, gdyż była źle osadzona.

Zajęcy było wtedy więcej?

Tak. Dublety były na porządku dziennym, a ja nie najgorzej strzelałem i nierzadko padało po kilkanaście sztuk. A teraz.. Często  w ogóle nie ma do czego strzelać. Jednak najwspanialszym zwierzem jest dzik. W Ośrodku Doświadczalnym strzeliłem dzika, który jak się później okazało miał srebro medalowy oręż, zresztą za jego tuszę później zawieszono mnie. Strzelając nie zdawałem sobie, że jest to medalista. Widziałem jednak w dawnym Nadleśnictwie Szczaniec (obecnie Świebodzin) dzika olbrzyma – chyba rekord Europy. To była krowa a nie dzik.

Zawsze łączyłem obowiązki z przyjemnością. Wyjeżdżając w teren na badania zabierałem broń a z otrzymaniem odstrzału nie było nigdy problemu. Teraz nadal nie było nigdy problemu. Teraz nadal dostaję przeróżne propozycje i nawet niektórzy dziwią się, że nie przyjeżdżam, a po prostu Michalski jest coraz starszy i ..bardziej zajęty.

Moje łowieckie przygody opublikowałem już w jednej książce, a na dniach ma ukazać się duga pozycja („Ach te, dziki, te dziki”), którą mam nadzieję „podpisać” na spotkaniu w Puszczykowie.

Kogo Pan Profesor zaprasza do Puszczykowa?

Zgłosiło się dużo osób i cieszę się, że spotkam na moim „benefisie” wielu Przyjaciół. Listę gości otwiera prof. A. Szujecki – wiceminister, będzie wielu kolegów profesorów, kilkunastu obecnych dyrektorów RDLP i dużo nadleśniczych oraz inspektorów. Będą moi magistranci, będą byli dyrektorzy, spodziewam się kilku gości zagranicznych. Dla nas – starych belfrów – jest to wielka przyjemność, kiedy można zobaczyć dawnych studentów. To jest najwięsza satysfakcja z mojej 46 – letniej pracy zawodowej.

Czy z tej okazji, zechciałby się Pan Profesor podzielić jakąś myślą, jakiś  przesłaniem?

Pierwsza sprawa. Uważam, że każdy potencjalny profesor leśnictwa powinien przed otrzymaniem asystentury przejść, przez minimum dwuletnią, prawdziwą, praktykę w urządzaniu lasu. Urządzanie jest konglomeratem wszystkich nauk leśnych. Mnie również tego brakowało. Pamiętam, że prof. Kozikowski, mający przed wojną własne biuro urządzeniowe, później na ruinie „zaginał” botaników.

Druga sprawa. Wszystkim leśnikom musi leżeć na sercu tylko i wyłącznie dobro lasu. Ja nie jestem hodowcą, ale czasem przykro mi jest jak giną piękne ostępy leśne. Były cudowne jesiony, ładne dęby – nie ma ich. Tworzenie nowych parków nie jest drogą do uzdrowienia naszego lasu.

Trzecia sprawa. Życzyłbym sobie aby przyszli leśnicy mogli zwiedzać najpiękniejsze polskie ostępy leśne. Muśmy mieli okazję, dzięki Kołu Leśników, jeździć na 2-3 tygodniowe eskapady po polskich lasach. Wszędzie nam pokazywano najpiękniejsze drzewostany i wszędzie mile goszczono. Nie jest dobrze, kiedy absolwenci leśnictwa znają z praktyk np. lasy niemieckie, czy austriackie, a nie widzieli Puszczy Białowieskiej, Bieszczadów, Beskidów, czy Puszczy Goleniowskiej i Borów Dolnośląskich. Najpierw trzeba poznać Polskę i polscy leśnicy powinni znać najciekawsze polskie ostępy leśne. Mnie inspiruje Świętokrzyski Park Narodowy – kiedyś tam rosły wspaniałe jodły – a teraz – pobojowisko – Smolnik jodłowiec. Potrzebna jest znajomość historii i geografii leśnictw.

Praca leśnika jest bardzo ciężka, to jest służba 24-godzinna, ale ja już się spotkałem z takimi leśnikami, którzy przy mnie popatrzyli na zegarek i powiedzieli: „Panie, ja pracuje do trzeciej”. Niestety i tak jest. Zanika gościnność leśnika. Osoby związane z przyrodą to są bardzo dobrzy ludzie, bo przyroda koi rany, wycisza.. Na Wydziale też mieliśmy reorganizacje i co? Jak ktoś chciał razem współpracować, to nie musiał

Być może różne „zawirowania” kadrowe zniszczyły ową gościnność?

Zgadza się. To były straszne i tragiczne posunięcia, oby się więcej nie powtórzyły. Na Wydziale też mieliśmy reorganizacje i co? Jak ktoś chciał razem współpracować, to nie musiał powstawać instytut.

Nie chciałbym jednak tak smutno kończyć tej rozmowy, więc w dobie ekologizacji leśnictwa przypomnę jedno z powiedzeń wielkiego i wspaniałego leśnika pro. M. Nunberga, który definiując słowo ekologia powiedział: „To jest nauka zagubiona w obcej terminologii”.

Dziękuję za rozmowę

W.Kusiak