Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility Wywiad z Lamusa z prof. Karolem Mańką | Wydział Leśny i Technologii Drewna

Wywiad z Lamusa z prof. Karolem Mańką

Dlaczego studiował Pan Profesor leśnictwo w Poznaniu?

Kiedy, w 1935 r. skończyłem na Śląsku gimnazjum w Mikołowie, a chęć studiowania nauk leśnych była już zdeklarowana, wydawało mi się, że najbardziej odpowiednim dla realizacji takich studiów powinien być Wydział Rolniczo-Leśny Uniwersytetu Poznańskiego. Mówiło się wtedy o dobrej organizacji tego Uniwersytetu i niemniej dobrej kadrze nauczającej, a poza tym miałem wiele sentymentu dla ziemi wielkopolskiej za jej pomocne dla Śląska stanowisko w okresie powstań śląskich i w okresie międzywojennym. Poza tym uchodziła też Wielkopolska w moich oczach za wysoce ucywilizowaną część Polski.

Jak pan wspomina okres wojny światowej?

Początek tej wojny spędziłem w Poznaniu, gdzie właśnie objęłem stanowisko instruktora ochrony roślin w Państwowej Szkole Ogrodnictwa kierowanej silną ręką dyrektora Zembala. Zaraz w pierwszym dniu wojny przeżyłem w ogrodach tej szkoły bombowy nalot niemieckiego lotnictwa na Poznań, a następnego dnia kolejny taki nalot, ale w piwnicy mieszkania prof. K. Zalewskiego na ul. Śląskiej 5. Po wkroczeniu Niemców, władze wojskowe nakazały mi w ciągu 15 minut opuścić moje mieszkanie na ul. Wielkopolskiej, skąd potem trafiłem na ul. Na Wierzbakiem, a później wyjechałem do mojej rodzinnej miejscowości na Śląsku.

Jak Pan przebył resztę okresu wojennego?

Po krótkim pobycie u rodziców, kiedy nie zgodziłem się na żądanie władz niemieckich, by wstąpić do armii niemieckiej, zostałem wraz z braćmi wczesną wiosną 1940 r. aresztowany i skierowany do obozu koncentracyjnego w Dachau, skąd później trafiłem do obozu Sachsenhausen. Ku mojej radości, ale i zdziwieniu zostałem pod koniec tego roku zwolniony. Zaniepokojony o swój dalszy los poprosiłem odnośny urząd pracy o zatrudnienie mnie jako leśnika w lasach Rzeszy Niemieckiej. Otrzymałem skierowanie do lasów górskich w rejonie Wałbrzycha , będących wówczas własnością księcia pszczyńskiego. Tam dołączono mnie do grupy polskich robotników leśnych z Beskidów, przydzielając mi jednak nieco lepsze zakwaterowanie. Jako Polacy byliśmy zobowiązani do noszenia na ubraniach odznak z granatowymi literami „P” na żółtym tle. Zaangażowani byliśmy do różnych prac leśnych, pracując głównie przy cięciach pielęgnacyjnych i na zrębie. Zdarzały się też inne zajęcia, jak np. łowienie pstrągów w lokalnej rzeczce. Polscy drwale byli tam wysoko cenieni, chociaż nie dawano tej ocenie wyrazu zewnętrznego. W drugiej połowie roku 1945 wróciliśmy do domu.

Co było później?

Przede wszystkim radość z możliwości pracy w warunkach znacznej już wolności w swej Ojczyźnie i dla tej Ojczyzny, w moim przypadku oznaczało to pracę przede wszystkim w leśnictwie. Przyjemna była aura wielkiego entuzjazmu w tej dziedzinie. Jeszcze w czerwcu 1945 r. zostałem adiunktem w Państwowym Nadleśnictwie Pszczyna, gdzie niezwłocznie zostałem włączony do prac przy prowizorycznym urządzaniu lasu. Następnie przeniesiono mnie do Kuźni Nieborowickiej, do powstającego Leśnego Ośrodka Szkoleniowego mającego kształcić kadry leśniczych i gajowych. Przygotowałem tam warunki lokalowe i dydaktyczne do nauczania botaniki leśnej, a później także nauczałem botaniki. Jednakże praca tam nie trwała długo i wiosną 1946 r. objąłem na prośbę prof. K. Zalewskiego stanowisko st. Asystenta, a później adiunkta w Katedrze Botaniki Ogólnej i Fitopatologii Wydziału Rolniczo-Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego. Przez pewien czas byłem jedynym pomocniczym pracownikiem naukowym prof. K. Zalewskiego, włączanym do zajęć dydaktycznych na kilku wydziałach. W 1954 r. powstała osobna pracownia fitopatologii leśnej już pod moim kierownictwem, którą w 1960 r. przekształcono na Katedrę Fitopatologii Leśnej. W tym czasie powstała także terenowa stacja fitopatologii leśnej w Hucie Pustej.

Przez wiele lat prowadził Pan Profesor zajęcia ze studentami – jak ich Pan ocenia?

Niemal wszyscy są tyle zdolni, by móc z pożytkiem opanować przeznaczone dla nich zakresy programowych materiałów nauczania, a często znacznie zdolniejsi (co uwidaczniało się szczególnie w ich pracach magisterskich).

Przez Katedrę przewinęło się wielu współpracowników – co można o nich powiedzieć?

Na ogół miałem szczęście do wysoce wartościowych współpracowników, a więc szczerze zainteresowanych pracą dydaktyczną i badawczą, pracowitych, uczciwych i życzliwych.

Dziękuję za rozmowę.

W. Kusiak