Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility Wywiad z Lamusa z prof. dr hab. Kazimierzem Urbańskim | Wydział Leśny i Technologii Drewna

Wywiad z Lamusa z prof. dr hab. Kazimierzem Urbańskim

Dlaczego wybrał Pan Profesor studia na Wydziale Leśnym?

W młodości aktywnie działałem w harcerstwie i tą drogą związałem się z lasem. Wybrałem leśnictwo, choć nikt z rodziny nie był leśnikiem. Urodziłem się 25. stycznia 1919 r. w Kuźnicy Trzcińskiej w pow. kępińskim. Maturę zdałem w gimnazjum neoklasycznym w Rogoźnie Wlkp. w 1937 r., bowiem tam ojciec był nauczycielem. Po maturze, do wybuchu II Wojny Światowej studiowałem leśnictwo w Poznaniu, które dokończyłem już w latach 1945-1946.

W sierpniu 1939 r. zostałem powołany do II Kompanii Obrony Narodowej w Rogoźnie Wlkp. W pierwszych dniach wojny cofaliśmy się w kierunku Warszawy. Po rozbiciu oddziału przez czołgi przedostałem się do Warszawy i zgodnie z zaleceniem zgłosiłem się w Cytadeli. W związku z brakiem przeszkolenia wojskowego zostałem przydzielony do szpitala Św. Łazarza jako sanitariusz na podstawie ukończonego przed wojną kursu sanitarnego. Funkcję tę pełniłem do czasu  zakończenia oblężenia stolicy. Następnie częściowo przejechałem i przeszedłem do Poznania. Z początkiem  wojny, z racji aktywnej działalności mojego Ojca w Związku Zachodnim, przenieśliśmy do Bachorzewa k. Jarocina, gdzie stryj był nauczycielem.

- Jak minęły lata okupacji?

- W czasie wojny pracowałem w tartaku w Jarocinie, a później w dyrekcji ordynacji książąt Radolinów. Pracę tam załatwił mi stryj, który miał tam zaprzyjaźnionego Niemca. Jesienią 1945 r. wróciliśmy do Rogoźna.

W czasie wojny należałem do Armii Krajowej, a przysięgę odbierał ode mnie Tomasz Pacyński, syn Antoniego Pacyńskiego – dyrektora Fundacji Kórnickiej. W tej organizacji pełniłem rolę łącznika, przewożąc rowerem meldunki. Trzeba było być bardzo ostrożnym, bo na terenie Wielkopolski Niemcy mieli świetne rozeznanie w środowisku polskim.

- Gdzie, po zakończeniu wojny odbywały się zajęcia dydaktyczne?

- Z przedmiotów ogólnych w budynku, gdzie mieści się Katedra Botaniki (obecnie będąca zakładem w Katedrze Przyrodniczych Podstaw Leśnictwa). Jako ciekawostkę podam, że z tyłu budynku znajdował się mur, który wybudowali profesorowie K. Stecki i B. Niklewski, gdyż tak się bardzo nie lubili.

Część ćwiczeń i wykładów prowadzona była też w budynku chemii, wybudowanym przed wojną, z okazji krajowej wystawy – „Pewuki”, a później przekazany Uniwersytetowi Poznańskiemu. Zajęcia z matematyki i meteorologii mieliśmy na Golęcinie, w tzw. zameczku, który w 1945 r. spalili Rosjanie.

Porównując atmosferę studiów przed i po wojnie, mogę powiedzieć, że była inna. Przed wojną na leśnictwo przyjmowano maksymalnie ok. 30 studentów. Pamiętam, że bardzo trudnym do zaliczenia przedmiotem była chemia, prowadzona przez, bardzo nietuzinkową postać prof. Glixelego, stąd po pierwszym roku, zostało już tylko ok. 20 osób.

- U kogo pisał Pan Profesor pracę magisterską?

-  U doktora Bolesława Zabielskiego, a egzamin magisterski zdałem w roku 1950. Związane było to z moją, równoczesną ze studiami, pracą w urządzaniu lasu, a dr B. Zabielski był zaraz po wojnie kierownikiem Oddziału Urządzania Lasu w Poznaniu. Była to bardzo barwna postać, o której krążyło wiele anegdot, bo profesor głośno myślał. Był o przekonaniach bardzo prawicowych, co nie pomagało w rozwijaniu kariery w tamtych czasach.

- Jak to się stało, że trafił Pan do pracy w urządzaniu lasu?

- Przez kolegę. Muszę powiedzieć, że zarobki były duże, bo oprócz pensji otrzymywaliśmy niemałe diety. Pracę rozpocząłem w Okręgu Lasów Państwowych w Poznaniu w Oddziale Urządzania Lasu na stanowisku kierownika drużyny. W 1951 r. przeszedłem do Katedry Urządzania Lasu Uniwersytetu Poznańskiego.

- Jak wyglądały prace przy taksowaniu lasów tuż po wojnie?

- Wykonywaliśmy jedynie tzw. prowizoryczne urządzanie lasu, czyli na podstawie tablic zasobności i prób w drzewostanie, określaliśmy ich wiek oraz zasobność, by móc wyliczyć etat.

- Czy w lesie było wówczas bezpiecznie?

- W Wielkopolsce było spokojnie, natomiast w olsztyńskim było faktycznie niebezpiecznie. Ginęli tam leśnicy, jak np. przedwojenny asystent z Katedry Zoologii Uniwersytetu Poznańskiego – inż. Marian Maskuliński, na którego cześć nazwano Nadleśnictwo Maskulińskie.

- Urządzał Pan Profesor nadleśnictwa Puszczy Noteckiej

- Tak. Były to nadleśnictwa Sieraków i Międzychód. Nadleśniczowie byli tam przedwojenni, w Międzychodzie był inż. Spiczyński, a w Sierakowie – inż. Stryczyński.

Drzewostany były młode, gdyż pochodziły z zalesiania powierzchni zniszczonych przez strzygonię choinówkę w latach 20-tych XX w. Warto wspomnieć, że sadzonki pochodziły z nasion z wyłuszczarni z Klosnowa, do której przyjmowano szyszki z różnych regionów, np. z Podlasia. Dlatego w Puszczy Noteckiej mamy dziś drzewostany niewiadomego pochodzenia i często o słabej jakości hodowlanej.

- Czy w Puszczy sadzono gatunki liściaste?

- Jak pamiętam, po wojnie tylko brzozę.

- Czym się poruszano się wtedy po terenie?

- Ja na początku jeździłem rowerem, a potem motocyklem tzw. „setką”.

- Zaczynał Pan Profesor pracę w urządzaniu lasu, ale później zajął się hodowlą lasu.

- W roku 1953 przeszedłem z Katedry Urządzania Lasu do Katedry Hodowli Lasu, gdzie pracowali profesorowie: K. Suchecki i L. Mroczkiewicz. Przejście to wiązało się też z  przeniesieniem, najpierw do Ustronia, a potem do Siemianic k. Kępna. Tam prowadziłem badania, a jednocześnie na uczelni miałem zajęcia ze studentami. Przyznam się, że po latach, sam się dziwiłem, że podjąłem się tego trudu, związanego z dojeżdżaniem do Poznania i jednocześnie prowadzeniem intensywnych badań w ramach pracy doktorskiej i habilitacyjnej.

Później przeniosłem się do Poznania i nawet przez pewien czas byłem wicedyrektorem Instytutu Przyrodniczych Podstaw Leśnictwa, gdzie dyrektorem był prof. W. Mucha. Ja z nim dobrze żyłem, bo zdawałem sobie sprawę, że ze względów politycznych, nie mogę zostać dyrektorem. W innej sytuacji był prof. B. Zabielski, który z kolei nie rozumiał, że nie może zostać dyrektorem i stale walczył ze swoim szefem.

Po przejęciu w 1971 r. Katedry Hodowli Lasu miałem dwóch magistrantów, późniejszych profesorów: W. Barzdajna i W. Wesołego. Zaproponowałem im pracę w Katedrze i później zostali moimi doktorantami. Także moim doktorantem był, nieżyjący już nadleśniczy z Bolewic – E. Zawierucha. W sumie wypromowałem sześciu doktorantów.

- Jak Pan, po 30 latach wspomina rok 1980?

- Wcześniej działałem w uczelnianych związkach zawodowych, stąd narodziny nowego, niezależnego ruchu pracowniczego przyjąłem bardzo pozytywnie. W 1980 roku byłem przewodniczącym Uczelnianej Komisji Wyborczej NSZZ „Solidarność” i miałem okazję jako pierwszy gratulować wyboru na przewodniczącego – prof. Ryszardowi Ganowiczowi, późniejszemu senatorowi w III RP i Rektorowi Akademii Rolniczej. Gratulowałem wyboru do Zarządu Związku Pani dr A. Potok. W tamtych czasach, bardzo trudne zadanie miał do spełnienia Dziekan Wydziału Leśnego prof. Jan Meixner, który z jednej strony rozumiał i bronił jak mógł studentów, ale był jednocześnie bardzo dyscyplinowany przez władze Uczelni.

- W 1986 r. odbyła się w budynku Wydziału Leśnego uroczystość odsłonięcia tablicy ku czci leśników, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej. Pan Profesor też aktywnie w tym uczestniczył.

- Miałem wówczas wystąpienie w Kościele parafialnym na Sołaczu, gdzie po Mszy Św. sprawowanej w intencji poległych leśników, wspomniałem też o pomordowanych w Katyniu. Pamiętam, że ponieważ były to jeszcze czasy, kiedy oficjalnie mówiło się, że sprawcami tych mordów byli Niemcy zapytałem proboszcza ks. M. Mikołajczaka – czy mogę wspomnieć o Katyniu, i z jego strony nie było żadnych przeciwwskazań.

- Kto był dla Pana Profesora największym autorytetem?

- Miałem dwóch nauczycieli: prof. Bolesława Zabielskiego, a potem profesora Leona Mroczkiewicza. Przyjaźniłem się z nimi i tę współpracę najmilej wspominam.

Na zakończenie chciałbym dodać, że poza obowiązkami służbowymi zajmowałem się pszczelarstwem i ogrodnictwem oraz czasowo łowiectwem.

W. Kusiak